Taemin zacumował swoją łajbę, po czym zeskoczył na podest. Poprawił tobołek na plecach i spojrzał przed siebie. Wyspa, u brzegu której się znalazł, o zmierzchu jarzyła się dziesiątkami chybotliwych świateł. Lampy niezliczonych tawern i wszelkiego rodzaju miejsc rozpusty zapraszały zbłąkanych podróżników, w zamian za kilka złotych monet czyniąc z nich królów nocy. Zewsząd dobiegały odgłosy zabawy, przemieszane ze szczękiem krzyżowanych szpad, noży, butelek czy czegokolwiek, co akurat było pod ręką i nadawało się do walki w pijackiej sprawie. Hałasy, hulanki, śpiewy i bójki. A przy tym kompletny brak zasad czy ograniczeń. Słowem – raj. Taemin uśmiechnął się promiennie.
Calavera. Wyspa piratów.
Chłopak słyszał o tym miejscu setki legend i niesamowitych opowieści. Aż ciężko było mu uwierzyć, że właśnie sam stawał się ich częścią. Wszystko wokół zdawało się być powleczone mgłą tajemnicy, a każdy czający się w chybotliwym świetle zachodu cień niósł z sobą dreszcz ekscytacji. Mówiono, że na Calaverze nawet powietrze pachnie przygodami. Taemin przymknął oczy, wziął głęboki wdech i niemal od razu skrzywił się z niesmakiem, uderzony mieszanką przegniłych woni. Cóż, nikt nigdy nie mówił, że przygody ładnie pachną. Był jednak gotów do tego odoru przywyknąć. Czego się nie robi w imię wolności?
Taemin
rzucił swojej tymczasowej, ledwo trzymającej się kupy, łodzi pożegnalne
spojrzenie, i ruszył wzdłuż portu, radośnie pogwizdując. Z uwagą przyglądał się
każdemu zacumowanemu przy wyspie statkowi. A było ich naprawdę wiele, w dodatku
każdy zupełnie inny. Chłopak z miejsca dostrzegł zasadniczą różnicę między
portem Calavera, a tym, który pamiętał ze swojego rodzinnego miasteczka. Bo
tutaj każdy statek zdawał się mieć własną duszę, zupełnie jakby przebyte wojaże
odcisnęły nań swe piętno, zupełnie jakby wypłowiałe żagle wciąż pamiętały
tchnienie dalekich wiatrów. Taemin podziwiał to z nieskrywanym zachwytem,
klucząc między kolejnymi dumnymi okrętami. Choć niektóre z nich były
podniszczone, wyglądały dużo piękniej, niż te pachnące nowością, przeznaczone
jedynie do interesów statki, które chłopak nieraz oglądał przez okno swojego
pokoju.
Wreszcie, obejrzawszy dziesiątki czarujących, ale mimo wszystko obcych łodzi, Taemin znalazł to, czego szukał. Kiedy jego oczy ujrzały duży statek z ciemnego drewna, chłopak zatrzymał się gwałtownie. Ciche westchnienie zachwytu wyrwało się z piersi na widok smukłych masztów i eleganckiego kształtu dziobu. Zdobiąca go rzeźba skrzydeł nadawała całej konstrukcji dziwnej dumy, która wzbudzała szacunek. Złote światło zmierzchu odbijało się od burty, podkreślając wprawnie wyrzeźbiony tam napis.
- Eleftheria – wyszeptał Taemin, witając się ze swoim statkiem. Musnął gładkie deski palcami, napawając się dreszczem wyczekiwania, który przebiegł mu po plecach.
Teraz musiał tylko dostać się na pokład. Zmarszczył brwi, nie widząc nigdzie ani kładki, ani też swojego przyjaciela. Wymamrotał przekleństwo pod nosem; po raz wtóry odrzucił z ramion długie włosy. Poprawił tobołek, wciąż ciążący mu na plecach; upewnił się, że szabla mocno przytwierdzona jest do jego boku, i zatarł dłonie, mierząc wzrokiem czarną, grubą linę, którą przycumowano okręt do brzegu. Z ciężkim westchnieniem chwycił się cumy, by z lekkim trudem wspiąć się po niej na swój wymarzony statek. Zgrabnie wskoczył na pokład, i otrzepał ręce o ubranie.
- Lee Taemin! – Głos, który rozbrzmiał za jego plecami, na tle pijackich krzyków i rozmów sprawił, że chłopak podskoczył, ze strachem oglądając się za siebie. Widząc znajomą sylwetkę, uśmiechnął się szelmowsko, i wyprostował godnie.
- Kapitan Lee Taemin – poprawił, podchodząc do Jonghyuna, wyłożonego wygodnie na balustradzie zdobiącej pokład rufowy. Jego przyjaciel twarz miał nakrytą kapeluszem; nogi w ciemnych obcisłych spodniach wyprostowane na owej poręczy, a obleczone w białą koszulę ręce założone na piersi. Teraz zaśmiał się, siadając, i biorąc nakrycie głowy w dłonie; posłał Taeminowi kąśliwy uśmieszek.
- Jaki z ciebie kapitan; kapitanem będziesz, jak już wypłyniemy – zadrwił. – Na razie nawet załogi nie masz.
Taemin westchnął. Miał doskonałą świadomość, że musi liczyć się z kpinami Jonghyuna. Starszy, chociaż był oddanym przyjacielem, nie umiał odmówić sobie tej odrobiny złośliwości. Było tak, odkąd się poznali, i chłopak właściwie polubił te ich przekomarzanki i dogryzania; zwłaszcza, że znał również bardziej opiekuńczą i czułą stronę Jonghyuna. Dlatego też teraz uśmiechnął się tylko.
- Ale załogę zdobędę – powiedział pewny siebie. – Co więcej, pomożesz mi w tym.
Kim zeskoczył z balustrady, i z udawanym westchnieniem podszedł do Taemina. Nie mógł uwierzyć, że chłopak już tak dorósł; i że znów uciekł z domu, ale tym razem naprawdę udało mu się to zrobić, i tym razem nie było szans na zmianę tej decyzji. Uśmiechnął się, rozczulony, i nie zwracając uwagi na oburzone parsknięcie, zmierzwił rudawe kosmyki swojego przyjaciela. Od dnia, gdy się poznali, młodszy był wciąż tak samo uparty i tak samo żądny przygód.
- Już przecież ci pomogłem – zauważył. – Masz statek, prawda? A może chciałbym zostać tutaj, i zaznać trochę spokoju, co?
Teraz z kolei Taemin uśmiechnął się z pobłażaniem, lustrując wzrokiem sylwetkę Jonghyuna.
- Tak, tutaj na pewno zaznasz spokoju – zakpił. – I nie wmówisz mi, że taki włóczęga jak ty chce osiąść w jednym miejscu. Nie uwierzę w to.
Tak naprawdę, sama myśl o nowym, pirackim losie, stawała się jeszcze bardziej podniecająca ze świadomością, że wreszcie uda mu się wyruszyć z Jonghyunem, po tylu latach planowania wspólnych przygód. Znali się już tak długo, i właściwie połączyła ich miłość do odkrywania, podróżowania. Spotkali się pewnego chmurnego dnia, gdy Taemin, mając wtedy ledwie czternaście lat, uciekając przed sługami ojca, wpadł do opuszczonego doku, mamrocząc inwektywy pod adresem swojej snobistycznej rodziny. Snuł głośno plany, dotyczące odległej wyprawy, gdy wreszcie uda mu się uwolnić spod wpływów kochanego tatuśka. I wtedy właśnie, tuż obok niego rozległ się cichy śmiech. Rozejrzał się, spanikowany, aż jego wzrok padł na Jonghyuna, leżącego, dokładnie tak jak dzisiaj, na jakimś porzuconym kontenerze. Chłopak posłał mu rozbawione spojrzenie, i już wtedy Taemin wiedział, że zostaną przyjaciółmi.
Znając naturę starszego, doskonale wiedział, że Kim nie oprze się perspektywie wypłynięcia na przestwór oceanu.
Taemin pozwolił sobie na łagodny uśmiech, dłonią sunąc po drewnie masztu, a wzrokiem tęsknie uciekając ku sterowi, który tak bardzo chciał już wprawić w ruch. I byłby to zrobił, gdyby nie rozproszył go kolejny złośliwy chichot.
- No proszę, kapitan Lee Taemin już się zakochał – rzucił przekornie Jonghyun, mimo wszystko jednak dumny z wrażenia, jakie wywarł na przyjacielu załatwiony przez niego statek.
- Jest piękny – potwierdził młodszy, tym razem bez cienia kpiny, szczerze urzeczony swoim nowym okrętem. Jonghyun pokiwał głową i skrzyżował ręce na piersi.
- Wart każdej zwiniętej ze skarbca ojca monety – oznajmił poważnym tonem, na co Taemin szturchnął go łokciem w bok.
- A żebyś wiedział! – rzucił ze śmiechem. Wiele by dał, żeby zobaczyć minę swojego ojca w momencie, w którym ten dostrzegł wyraźny ubytek swojej fortuny. Taemin nie żałował. Żył pod dyktaturą swojego rodziciela przez tyle lat, a teraz wreszcie zaczynał się nowy rozdział opowieści.
Chłopak przymknął powieki, po czym powoli wciągnął wilgotne powietrze do płuc. I mógł przysiąc, że tym razem pośród smrodu zgnilizny, odpadków i alkoholu był w stanie wyczuć nieznaną dotąd woń przygód. Otworzył szeroko oczy i posłał obserwującemu go Jonghyunowi radosny uśmiech.
- Przyjacielu, chyba czas znaleźć ludzi godnych chodzenia po tym pokładzie – oznajmił z werwą, po czym zsunął się po cumie z powrotem na ląd. Jonghyun poszedł w ślad za nim i chwilę później obaj zmierzali w kierunku skupiska świateł, źródła hałaśliwej zabawy.
- Pamiętaj, że to Calavera, Taemin. – Jonghyun objął przyjaciela ramieniem i zbliżył się do jego ucha. – Znajdziesz tu wszelkiego rodzaju szumowiny i niejednego podejrzanego typa. Lepiej bądź ostrożny przy dobieraniu załogi… kapitanie – powiedział cicho, nie odpuszczając jednak kpiny włożonej w ostatnie słowo.
- Jedyne, czego potrzebuję, to ludzie odważni i żądni przygód, jak ja – odparł z dumą młodszy, nie dając się przestraszyć. Jonghyun od zawsze był względem niego nieco nadopiekuńczy, jego troska nie była jednak konieczna. W końcu Taemin to nieustraszony pirat, który właśnie uciekł z domu, by rozpocząć swoją przygodę z żeglugą. Wystarczyło mieć głowę na karku i sprawiać wrażenie pewnego siebie, a wszystko będzie w porządku.
Taemin zmierzwił swoje przydługie włosy, poprawił piracki kapelusz i z groźną miną kopnął drzwi tawerny, zamaszystym krokiem wchodząc do jej hałaśliwego, rozświetlonego wnętrza. Spotkał go dokładnie taki widok, jakiego się spodziewał. Niczym nieskrępowane kłębowisko pełne wyrzutków, dziwaków i odmieńców. Ludzi wolnych. Taemin jeszcze nigdzie nie czuł się tak na miejscu, jak w tej zadymionej spelunie.
Jonghyun wyminął przyjaciela, stanął pośrodku obszernej, zatłoczonej sali i przyłożył ręce do ust.
- Poszukiwana załoga! – krzyknął donośnie, zwracając na siebie uwagę kilku najbliżej znajdujących się osób. Jeden z piratów spojrzał na niego krzywo i skwitował tę ofertę pijackim wybuchem śmiechu, inny szturchnął Jonghyuna w ramię, po czym ruszył w głąb pomieszczenia, ignorując ogłoszenie. Taemin uniósł brwi, a jego przyjaciel wywrócił oczami. – Oferujemy hojne wynagrodzenie! – dodał jeszcze głośniej, tym razem wywołując poruszenie wśród tłumu. Taemin zaśmiał się pod nosem. No tak. Piraci.
- A kto niby będzie kapitanem? – rozległo się pytanie. Z tłumu wyłonił się niespodziewanie, jak na to przegniłe miejsce, elegancki chłopak o ostrym spojrzeniu. Jedno z jego oczu przesłaniała czarna przepaska, która w dziwny sposób tylko dodawała dumy tej postaci. Pirat z leniwym wdziękiem wsparł się o jeden z filarów tawerny, skrzyżował ręce na piersi i uniósł brwi. W jego półuśmiechu czaiła się kpina. – Ty? – rzucił w kierunku Jonghyuna, przekrzywiając głowę, jakby przyglądał się wyjątkowo zabawnemu okazowi w cyrku. Kim zrobił oburzoną minę i już zamierzał jakoś się odgryźć, kiedy niespodziewanie na scenę wkroczył Taemin.
Chłopak wskoczył na najbliższy stół i zamaszystym ruchem kopnął stojącą tam butelkę rumu. Szkło rozbiło się o posadzkę, zwracając uwagę dziesiątek par oczu. Taemin dumnie zadarł głowę do góry.
- Ja jestem kapitanem – oznajmił z wyższością, zupełnie ignorując dawane mu przez Jonghyuna znaki, żeby czym prędzej zlazł z tego stołu i przestał prowokować piratów. Chłopak jednak ani myślał dać za wygraną. Zamierzał pokazać tym nędznym szujom, co znaczy zadzierać z Lee Taeminem. Zamiast podziwu spotkał się jednak z głośnym wybuchem śmiechu.
- Ty? – krzyknął ktoś z końca sali. – Lepiej wracaj na salony, panienko! – dodał śmiałek. Taemin poczuł, jak coś się w nim gotuje. Na nic zdały się błagania Jonghyuna, żeby zachował rozsądek. Chłopak błyskawicznym ruchem wyciągnął szablę z pochwy.
- Może zobaczymy, kto tak naprawdę jest tu panienką? – wrzasnął rozgniewany, sprawnie wymachując bronią. Powiódł roziskrzonym wzrokiem po wciąż roześmianym tłumie, wyszukując prowokatora. Miał przed sobą zbiorowisko pełne, jak sądził, butnych nieudaczników, i już teraz, rozglądając się, chciał dostrzec osoby godne przebywania na jego łodzi. Jednak te prędkie obserwacje zostały przerwane przez jakiegoś wysokiego, zarośniętego mężczyznę, który rzucił się ku Taeminowi, wyciągając własną szablę. Chłopak zdążył odskoczyć, a przeciwnik zatoczył się lekko, co pewnie
było efektem ogromnej ilości spożytego przed chwilą rumu.
W oczach Taemina zabłysnął ogień. Wreszcie zaczynało robić się ciekawie! Wciąż więc ignorując już całkiem jawne znaki Jonghyuna, ruszył na mężczyznę. Natarł na niego agresywnie, zauważając jednak, że ten wprawnie go blokuje, wykorzystując zasłony i uniki. Zaraz zresztą sam musiał wycofać się przed dość nieoczekiwaną ripostą przeciwnika. Poczuł się upokorzony tym, że choć przez moment pozostawał na przegranej pozycji; z jeszcze większą furią zaczął więc kontrować. Zdawał sobie sprawę, że jego doskonała technika mierzy się z najprawdziwszym, wieloletnim doświadczeniem; i mimo swej pierwotnej brawury i lekkomyślności, nie był w stanie przewidzieć wyniku tego pojedynku. Z tym większym zacięciem zaczął więc atakować, i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy udało mu się zadrasnąć lekko policzek konkurenta. Dmuchnął w grzywkę opadającą mu na oczy.
- Taemin, uważaj! – usłyszał nagły krzyk Jonghyuna; instynktownie schylił się, a w jego dawnego konkurenta wbiła się szabla; w sam środek klatki piersiowej. Na moment zapanowała cisza.
- On zabił naszego kapitana! – wrzasnął ktoś z prawdziwym gniewem, i niespodziewanie zbiegowisko podzieliło się na dwa obozy, walczące ze sobą. Taemin przestał się liczyć, co skwitował prychnięciem; a ze skłębionego tłumu wyrwała go dopiero mocna dłoń Jonghyuna, który teraz pomagał doprowadzić mu się do porządku, strofując go szeptem. Obu umknęło, że już od dłuższej chwili obserwuje ich czyjeś spojrzenie; ocknęli się dopiero, gdy rozległ się cichy pomruk.
- Ah, więc szukacie załogi? – I to właśnie ten charakterystyczny, elegancki chłopak podążył za nimi, i teraz z rozbawionym uśmiechem przypatrywał się dziecinnie naburmuszonemu Taeminowi, który jednak otrzeźwiał momentalnie, gdy tylko usłyszał głęboki głos.
- Tak, szukam załogi – powiedział dumnie, odtrącając pomocne dłonie Jonghyuna. Sam już poprawił kapelusz na swojej głowie, i spojrzał na przybyłego. – Czy jesteś zainteresowany?
- Dokąd może zmierzać taki chłopaczek, jak ty? – zakpił pirat. Zmierzył Taemina krytycznym wzrokiem, i znów kąśliwy grymas zawitał na jego twarzy. – Umiesz wymachiwać bronią i wywoływać burdy, ale co dalej? Czy nie jesteś tylko bogatym paniczykiem, szukającym przygody? A może w dodatku zaprzedasz nas wszystkich, gdy już znudzi ci się zabawa w żeglugę? Jaki masz w tym wszystkim cel, co?
W oczach Taemina zalśniła obraza, i urażona duma. Wyprostował się, a w jego głosie nagle rozbrzmiała stal.
- Gdybym był tylko bogatym paniczykiem, teraz stałbym na ślubnym kobiercu. Nie, oddałem serce morzu, i właśnie dlatego tu jestem; i właśnie dlatego szukam ludzi takich, jak ja, którzy kochają żeglugę i awantury.
Pirat nagle uśmiechnął się, i wyciągnął przed siebie dłoń, na której szczupłych palcach pobłyskiwały drogocenne klejnoty.
- Kim Kibum. Na twoje usługi, kapitanie. – I uśmiechnął się do zdumionego Taemina. Chłopak odwzajemnił uścisk, po czym jeszcze raz z dumą poprawił swój kapelusz. Nowy członek jego załogi obserwował to z nieskrywanym błyskiem rozbawienia na twarzy. Tym razem jednak wszelkie dokuczliwe uwagi zachował dla siebie. W zamian przybrał rzeczową minę. – Zatem, szukasz wiernej załogi na pełne przygód wojaże? Ta pijacka speluna zaoferuje ci głównie towar z najniższej półki. Masz szczęście, że na mnie trafiłeś – oznajmił bez zbędnej skromności. Taemin zmrużył oczy i rzucił Jonghyunowi pełne wyrzutu spojrzenie. Bądź co bądź, to on go w to miejsce przyprowadził. Przyjaciel wzruszył ramionami i dziecinnym gestem pokazał język zwróconemu do niego plecami Kibumowi.
- Więc co proponujesz? – zapytał Taemin, ignorując błazenadę Jonghyuna i znów skupiając swoją uwagę na tym dziwnym, jednookim piracie. Mimo całej swojej buntowniczej natury wyraźnie wyczuwał, że to człowiek, z którym nie warto zadzierać.
- Będę wdzięczny, jeśli na początek poprosisz swojego przyjaciela o nie strojenie głupich min za moimi plecami – odparł Kibum z rozbawieniem. Jonghyun zrobił wielkie oczy, a Taemin skarcił go wzrokiem. – A teraz pozwól, że zaprowadzę cię w nieco bardziej odpowiadające twoim kryteriom miejsce, kapitanie. – Pirat wziął Taemina pod ramię i poprowadził brudną ulicą, ku nieco mniej hałaśliwym lokalom. Jonghyun, mamrocząc pod nosem przekleństwa, powędrował w ślad za nimi.
Karczma wybrana przez Kibuma faktycznie prezentowała się nieco czyściej, niż poprzednia, i nawet smród nie był tutaj tak nieznośny. Taemin zajął miejsce przy obszernym stole, a dwaj członkowie załogi zajęli miejsca po obu jego stronach. Kibum sprytnie zasugerował postawienie wszystkim w lokalu po kuflu piwa dla rozluźnienia atmosfery. I już chwilę potem rząd zainteresowanych służbą u hojnego kapitana osób ustawił się w kolejce do ich stołu.
Taemin zmrużył oczy, wbijając wzrok w bezzębnego pirata, który ewidentnie ledwo trzymał się na nogach, a mimo to jakimś cudem dobrnął tutaj z drugiego końca sali. Czy zależało mu na służbie pod jego dowództwem, czy też raczej na darmowym napitku, ciężko było stwierdzić. Taemin przekrzywił głowę, z pełną powątpiewania miną. Następnie nonszalancko zamachał dłonią.
- Następny – rzucił tylko. Bezzębny pirat, chcąc zaprotestować, zrobił krok w stronę stołu. O jeden krok za dużo. Mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie, po czym runął na posadzkę. Taemin wywrócił oczami i rzucił Jonghyunowi ponaglające spojrzenie, żeby usunął pijanego delikwenta z drogi, co ten wykonał z wielce urażoną miną.
Następnych kilka kandydatów wahało się od skrajnie nieznośnych, przez ledwo akceptowalnych, aż po godnych wpisania na listę potencjalnych członków załogi. Chłopak lustrował wszystkich czujnym wzrokiem, przysłuchując się opiniom zarówno Kibuma, jak i Jonghyuna. Ten pierwszy wydawał się być doświadczony, zaś jego przenikliwe spojrzenie zbijało z tropu nawet najbardziej pewnych siebie zainteresowanych; Jonghyun natomiast oczywiście miał na celu nic innego, jak bezpieczeństwo swojego przyjaciela, i również był wytrawnym włóczęgą.
- Następny – mruknął nieco już zirytowany Taemin, odsyłając z kwitkiem kolejnego podstarzałego pijaka. Chłopak potarł skronie, i przymknął oczy. Odchylił głowę, opierając się o ścianę, przy której siedział. Miał nadzieję na nieco szybsze rozwiązanie sprawy, a tu co? Kolejne i kolejne godziny, a jak na tak duży okręt załogi było wciąż za mało! Westchnął, ale jego uwagę przyciągnęły kroki; były pospieszne, ale jednocześnie nie wydawały się nerwowe. Ktoś zbliżał się do ich stolika, by dołączyć do drużyny.
- Nabór jeszcze aktualny? – rozległ się ciepły, głęboki głos. Taemin uchylił powieki, a jego wzrok padł na wysokiego, młodego mężczyznę. Spod kapelusza wysypywały się brązowe kosmyki, okalając twarz o regularnych rysach, ozdobioną teraz miłym uśmiechem. Może nawet zbyt miłym, hm.
- Tak – powiedział Jonghyun, również wpatrując się w przybyłego nieufnie. Ten natomiast zdjął kapelusz, i ukłonił się lekko, dalej się uśmiechając.
- Więc, póki można, chciałbym się do was zaciągnąć – rzekł, spoglądając na kapitana wyczekująco.
Taemin
natomiast, wypatrywał wskazówek. Widział, że przyjaciel obserwuje obcego,
starając się wybadać jego intencje; jednak tylko pokręcił głową. Kibum milczał,
póki co, na jego twarzy gościła ciekawość. Wyglądał, jakby starał się nawiązać
z przybyszem kontakt wzrokowy, którego tamten ewidentnie unikał.
- Jak się nazywasz? – spytał więc Taemin, wzdychając. Właściwie, nie miał powodów, by odrzucić tego kandydata, nie licząc własnych niejasnych przeczuć. Ale, czy to poważny argument? Zdawać się na intuicję, gdy przybyły mężczyzna był dobrze zbudowany, silny? Nie, pewnie jest zbyt wyczulony, na pewno.
- Lee Jinki, lat dwadzieścia cztery. Jestem przyrodnikiem, dlatego właśnie chcę z wami wyruszyć; może zdołam zebrać informacje do nowej książki? Jestem zdrowy i silny, i nieobce mi są podróże.
- Na pewno dasz sobie radę? – spytał Jonghyun, patrząc z powątpiewaniem na delikatne dłonie Jinkiego. Ten znów posłał mu uśmiech, tym razem nieco zawstydzony, chowając za sobą ręce.
- Tak, jestem tego pewien. Może nie wyglądam, ale jestem doświadczony – powiedział chłopak pewnie.
Taemin chciał zadać kolejne pytanie, jednak Kibum powstrzymał go delikatnym ruchem dłoni.
- Zabierzmy go ze sobą – zażądał. – Kapitanie, nie pożałujesz tego. Zaufaj mojej ocenie. Coś niecoś o tym panu słyszałem. – Dziwny uśmiech wpełzł na jego usta. Jinki jakby pobladł, ale wciąż starał się trzymać fason.
-Więc jak?
- Dobrze – powiedział Taemin, podsuwając kandydatowi kilka papierów. – Tu, proszę, regulamin. Spotykamy się jutro, rankiem, koło statku Eleftheria.
- Trafna nazwa – mruknął Jinki, zabierając papiery, a kapitan szeroko otworzył oczy – bo też był on jedyną osobą, która zrozumiała, czym jest dla Taemina jego okręt. Chłopak nie zdążył jednak pociągnąć tego tematu, bo chwilę później Jinkiego już nie było.
Taemin znów oparł się o ścianę, zmęczony. Jednocześnie, jakby bezwiednie, wyciągnął zza pasa nóż i zaczął bawić się nim. W zamyśleniu wbijał ostrze w drewno stołu, by po chwili wyszarpnąć je, i zamachnąć się ponownie. Każdorazowo pozostawiał po sobie krótką szramę, ginącą jednak na tle miliona innych zadrapań i uszkodzeń. Te stoły z pewnością gościły już niejednego znudzonego klienta.
- Zamierzasz podziurawić tym nożem jakiegoś pirata? – Niespodziewane pytanie sprawiło, że Taemin niemal wypuścił narzędzie z ręki. Zdołał jednak zamaskować zaskoczenie i uniósł gniewne spojrzenie na osobę, która śmiała go wystraszyć. Przy jego stole stał wysoki chłopak o śniadej cerze i nieco przydługich, wymykających się spod kapelusza włosach. W jego ciemnym, głębokim spojrzeniu czaiła się ledwie tuszowana kpina. Taemin posłał nieznajomemu słodki uśmiech.
- A co? Zgłaszasz kandydaturę? – zapytał uprzejmym tonem, obracając nóż w dłoni i nie spuszczając ostrzegawczego spojrzenia z tego bezczelnego chłopaka. Chciał go odstraszyć, ale efekt był dokładnie przeciwny od zamierzonego. Im groźniejszą minę Taemin robił, tym bardziej rozbawiony zdawał się być ów wkurzający nieznajomy.
- Myślałem, że to nabór na członków załogi, a nie na obiekty treningowe w rękach niewyżytego nowicjusza – odparł przybysz, robiąc zdziwioną minę. Następnie uniósł obie ręce w obronnym geście. – Najwyraźniej pomyliłem adres. Mój błąd.
Taemin zmrużył oczy, z coraz większym trudem panując nad swoim temperamentem. Czuł na sobie ostrzegawcze spojrzenia Kibuma i Jonghyuna, i wcale się im nie dziwił. Gdyby wszczął kolejną awanturę prawdopodobnie jego próba zbudowania reputacji poszłaby na marne. Nie chciał uchodzić za szczeniaka, który potrafi jedynie wymachiwać szablą i wdawać się w bójki. Zamierzał być dumnym kapitanem, tak, żeby byle pirat, jak ten tutaj, nie miał nawet odwagi się do niego zbliżyć. Tylko jak nad sobą zapanować, kiedy ten gnojek sam prosił się o lanie?
Czując na nodze lekkie pacnięcie Jonghyuna, chłopak powoli wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił plecy. Nie pozwoli się sprowokować, o nie. Zachowa zimną krew i sprawi, że ten błazen sam z siebie zrobi idiotę. Taemin ponownie zlustrował wzrokiem wciąż oczekującego na jego ripostę chłopaka. Był schludnie ubrany, bez jakichkolwiek plam po rumie czy dziur po cudzej szabli. Jego dłoni czy szyi nie zdobiły typowe, pirackie błyskotki, i nawet broń zatknięta za pas zdawała się nieco zbyt zadbana. Chłopak nie pasował do tego brudnego otoczenia. Taemin przekrzywił głowę.
- Cóż tak porządny żeglarz robi w tak nieprzyzwoitym miejscu? – zapytał, robiąc zamyśloną minę. Nieznajomy nie dał się jednak zbić z tropu.
- Cóż tak bogaty paniczyk robi w tak obskurnym otoczeniu? – odparł, a w jego oczach błysnęła jakaś niebezpieczna iskra, która zdecydowanie się Taeminowi nie spodobała.
- Sugerujesz coś? – Lee zmarszczył brwi, mimo zdenerwowania starając się zachować niewzruszoną postawę. Nieznajomy odpowiedział mu kpiącym uśmiechem.
- Gdzież bym śmiał… - chłopak uniżonym gestem skłonił się w kierunku Taemina - …kapitanie.
- Kto powiedział, że cię przyjmuję? – rzucił w odpowiedzi ostrym tonem. Ostatnie o czym marzył to włączenie tego bezczelnego idioty do swojej załogi. Nieznajomy nie wydawał się jednak urażony jego coraz to bardziej agresywną postawą. Wręcz przeciwnie, na jego twarzy zajaśniał kolejny niedorzecznie szeroki uśmiech.
- Ty sam – oznajmił lekkim tonem. – A raczej twoja znudzona mina…
- Czy ja wyglądam ci na znudzonego? – Taemin czuł, że jeszcze moment i ten chłopak naprawdę posmakuje jego szabli.
- Już nie. – Nieznajomy pokręcił głową, z satysfakcją dostrzegając, że udało mu się zdezorientować przeciwnika. – Odkąd nawiązałem z tobą tę uroczą konwersację wykazujesz nic innego, jak żywe zainteresowanie.
- To irytacja. Taki mądrala jak ty powinien potrafić rozróżnić podstawowe sygnały dawane przez rozmówcę – odgryzł się Taemin.
- Irytacja nie przeczy zainteresowaniu. A twoje oczy z pewnością nie kryją już oznak znudzenia. – Chłopak wskazał gestem głowy na zaciśnięte w pięści dłonie Taemina. – Popatrz, nawet znużone dziurawienie stołu przestało być konieczne. Nie musisz mi dziękować.
- Zaraz podziurawię twoją twarz! – Taemin z powrotem chwycił nóż w dłoń, tym razem zupełnie ignorując ostrzegawcze kopnięcia Jonghyuna. Był gotów zrobić cokolwiek, byle zetrzeć ten wkurzający uśmieszek z twarzy bezczelnego żeglarza.
- Zainteresowanie czy irytacja, to bez znaczenia – powiedział chłopak spokojnym tonem, przybierając rzeczowy wyraz twarzy. – Dobrze wiesz, że z taką ilością ludzi nie wypłyniesz, a zależy ci chyba na czasie…
- Skąd…
- Przyda wam się każda para rąk. – Chłopak wsparł się dłońmi o blat stołu. - A moje powinny nadać się idealnie… - Taemin zmierzył niechętnym spojrzeniem silne i ewidentnie obyte z trudami morza ręce młodzieńca. – Mam dużo większe doświadczenie z żeglugą niż niejeden piracki pozer…
- Kogo nazywasz po…
- Możesz mnie ze sobą zabrać lub nie, wybór należy do ciebie. – Nieznajomy wzruszył ramionami. – Polecałbym ci jednak naostrzenie tego noża, zanim spróbujesz użyć go w ambitniejszym celu, niż uszkadzanie cudzego mienia.
Taemin zerwał się na równe nogi, z zamiarem jak najambitniejszego wycelowania swoim ostrzem prosto w pierś tego szczura, który odważył się go znieważać. Powstrzymała go jednak zaskakująco silna dłoń Kibuma, która zacisnęła się na jego ramieniu i zmusiła go do opadnięcia z powrotem na miejsce. Taemin rzucił wspólnikowi urażone spojrzenie, ale stalowy wzrok pirata natychmiastowo przyszpilił go do siedzenia i ostudził jego chęć walki. Młodszy jeszcze przez chwilę bił się z myślami, rozdarty między potrzebą chronienia własnej dumy, a przeczuciem, że z Kim Kibumem nie warto zadzierać. W końcu niechętnie wrócił spojrzeniem do powodu swojego zrujnowanego humoru.
- Błazen… - burknął pod nosem, nabijając jeden z formularzy zgłoszeniowych na czubek noża i z wrogą miną podając go temu nędznemu szczurowi, który na domiar złego znów się uśmiechał.
- Nazywam się Choi Minho i mam dwadzieścia dwa lata – przedstawił się chłopak, a w jego oczach lśnił satysfakcja, kiedy wpisywał swoje nazwisko na listę. – Dysponuję szeroką widzą na temat żeglugi oraz oceanu. Świetnie władam szablą i wprawnie posługuję się nożem…
Taemin zacisnął dłoń na trzonku narzędzia, licząc w głowie do dziesięciu, byle nie dać się sprowokować. Dawno nie czuł się tak podle, jak za sprawą tego zawszonego kundla, który miał czelność tytułować się piratem.
Choi Minho chwycił podaną mu przez Taemina kartkę i nadział ją z powrotem na ostrze jego noża. Następnie pochylił się nad stołem, przysuwając się do piorunującego go wzrokiem chłopaka, zdecydowanie za blisko. Jego ciemne oczy lśniły psotnie, a na wargach wciąż widniał ten bezczelny uśmiech. Taemin otworzył usta, żeby rzucić jakąś obelgą, ale Choi go ubiegł.
- Liczę na owocną współpracę – powiedział kpiącym tonem - …kapitanie – dodał ze śmiechem, po czym mrugnął do Taemina i zanim ten zdążył pokiereszować jego przystojną twarzyczkę nożem, jego już nie było.
Chłopak opadł na siedzenie, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Z pewnością nie tak wyobrażał sobie swój pierwszy dzień jako pirackiego kapitana. Nie zamierzał jednak tak łatwo dać się znieważać. O nie, wręcz przeciwnie. Chłopak uśmiechnął się szelmowsko, i jeszcze raz wbił nóż w stół.
- Jeszcze temu Choi pokażę, co znaczy zadzierać z Lee Taeminem.